Jako że rozpoczął się już okres przedświąteczny, ostatnio na wszystko brakuje mi czasu. Podróżowisko zostało niestety mocno zaniedbane, a relacja z Pragi krótko mówiąc leży i kwiczy czekając na ciąg dalszy.
Przewidując jednak kompletnie szalony koniec roku i potrzebę wytchnienia od codziennych coraz bardziej pokręconych obowiązków, wpadłam jakiś czas temu na pomysł wykorzystania tanich lotów krajowych Ryanair z Modlina do Wrocławia (19zł za os. w jedną stronę!). Właśnie takiego oderwania się od codzienności potrzebowałam. Gdzie tym razem wybyliśmy? We Wrocławiu odbywa się jeden z podobno największych i najpiękniejszych jarmarków świątecznych w Polsce. Postanowiłam sprawdzić to osobiście 2.12 ;)
Wzięliśmy jeden dzień urlopu i z samego rana ruszyliśmy do Modlina. Jako że jechaliśmy samochodem, konieczna była rezerwacja miejsca parkingowego. Tym razem skorzystaliśmy z usług parkingu „Pod wiatrakiem”. Zazwyczaj podjeżdżaliśmy na inny parking, ale tym razem znaleźliśmy niezłą okazję – 20zł za dobę. Za cały nasz przewidywany postój (2.12 od 7:00 do 3.12 do 8:00) skasowano nas na 21zł. Obsłudze parkingu zależy na klientach. Jeszcze zanim dojechaliśmy, zadzwonił telefon – panowie chcieli zapytać, czy wiemy jak dojechać. Jako że pierwszy raz jechaliśmy na ten parking to skorzystaliśmy ze wskazówek, dzięki czemu bez żadnego problemu dotarliśmy na miejsce w ciągu kilku minut. Wszelkie formalności zostały szybko załatwione i zaraz byliśmy już na lotnisku.
Przyznam, że lotnisko w Modlinie zmienia się ciągle na plus. Za każdym razem gdy tam jestem, coś mnie pozytywnie zaskakuje. Tym razem była to całkiem spora ilość sklepów. Poprzednio sklepów było… zaraz… sklep był jeden… Trochę dawno to było. Port lotniczy oferuje dla oczekujących darmowy internet, wystarczy pobrać online tylko lotniskowy magazyn. I jakby zwiększyła się odrobinę liczba miejsc siedzących.
O czasie skierowani zostaliśmy do samolotu, po wyjściu z terminala trzeba było niestety poczekać chwilę na zewnątrz. Ale nie trwało to długo. O samym locie nic nie powiem… usnęłam zaraz po starcie. Obudziłam się dopiero po jakiś 40min. tuż przed lądowaniem… Za to o lądowaniu mogę powiedzieć tyle, że było niesamowicie twarde. Odbiliśmy się od płyty jak piłka. Lądowanie jest najmniej lubianym przeze mnie etapem lotu, szczególnie wtedy, gdy wygląda tak jak wyglądało.
Gdy wyszliśmy z samolotu przywitało nas niesamowite zimno. A miało być podobno cieplej niż w Warszawie. Niestety, cieplej się nie zrobiło i marznęliśmy do końca dnia. Od razu po wyjściu z terminala skierowaliśmy się na autobus miejski nr 406. Na przystanku stoi automat z biletami (dobówka kosztuje 11zł, ceny biletu jednorazowego nie pamiętam). Podróż do centrum Wrocławia zajmuje jakieś pół godz. Jako że po dotarciu do centrum chcieliśmy ruszyć od razu do Afrykarium (o tym będzie oddzielny wpis :)), wysiedliśmy na przystanku Dw. Świebodzki. Stamtąd przeszliśmy kawałeczek na piechotę na tramwaj nr 10, którym bezpośrednio dotarliśmy do Zoo. Ale jak już pisałam – o tym innym razem.
Tyle słowem wstępu, pora skupić się wreszcie na głównym celu wyprawy. Po pierwsze – jarmark jest ogromny. Po drugie – w budkach dostępna jest ogromna ilość rozmaitych towarów przyprawiająca o zawrót głowy. Ok, po kolei.
Tegoroczny wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy na Rynku otwarty został dokładnie w moje urodziny, czyli 21.11 i potrwa do 22.12. Sprzedaż rozmaitych produktów w drewnianych domkach odbywa się codziennie w godz. 10-21:00. Jarmark rozciągnięty jest na całkiem dużej powierzchni. Poza ścisłym Rynkiem, domki znajdują się również na ulicach Oławskiej i Świdnickiej odchodzących od Rynku.
Warto wybrać się tam i zobaczyć to miejsce, ponieważ klimat jest niesamowity. W głośników leci świąteczna muzyka, Rynek przyozdobiony został świątecznymi dekoracjami, a wokoło unosi się zapach różnych łakoci i pysznego grzańca. Z ciekawostek wymienię możliwość spróbowania kebabu czekoladowego w cenie 12 zł – naleśnika wypełnionego owocami (brzoskwinia, wiśnie, ananas), bitą śmietaną, posiekanymi orzechami i czekoladą. Jako że jestem czekoladoholikiem „kebab” ten mnie rozczarował – dostaliśmy w nim jedynie drobne nieliczne wiórki czekolady. Można spróbować również chałwy na gorąco, posilić się w kilku budkach oferujących niespotykane na co dzień langosze, kurtoszkołacze, szaszłyki i inne. Niestety ceny nie są zbyt kuszące – jak dobrze pamiętam, porcja żurku to koszt 12zł.
Jeśli chodzi o napoje, to króluje tutaj grzaniec w najróżniejszych smakach – grzaniec wrocławski, świąteczny, śliwkowy, wiśniowy, jagodowy, malinowy, itd. Ufff… spróbowaliśmy tylko wrocławskiego. Można spróbować również grzanego piwa, czekolady krasnala (cokolwiek to znaczy) i jeszcze paru innych pitnych różności. Porcja grzańca kosztuje 12zł, podawany jest w kubeczku stylizowanym na bucik (to już chyba jakaś tradycja, bo po zdjęciach w necie widziałam, że podobnie było w latach ubiegłych)). Płacąc za grzaniec płaci się również 10zł kaucji za kubeczek. Jeśli chcemy zatrzymać bucik, możemy go sobie po prostu zabrać. Panie sprzedawczynie są na tyle miłe, że amatorom takiej pamiątki proponują wymianę kubeczka na czysty
Na Jarmarku spodziewałam się tłumów, ale na spokojnie można przejść od budki do budki nie obijając się o innych odwiedzających Rynek. Jednie czego mi brakowało to rozświetlona choinka, ale oficjalne zapalenie lampek na ustawionej już choince planowane jest dopiero na 5.12.

Rocznik 86. Zarażona podróżniczym bakcylem od ponad 25 lat, raczej bez szans na wyleczenie. Lubiąca ciepełko miłośniczka Azji Południowo-Wschodniej oraz paradoksalnie… Islandii. W wolnej chwili zajmuje się swoimi pozostałymi pasjami jakimi są rośliny owadożerne oraz amatorsko fotografia.
Wow… moim zdaniem ze wszystkich widzianych to jarmarków wygrywa Wrocław:) jest najbardziej bajkowy :) :)
Dokładnie! Najbardziej dało się tam odczuć atmosferę zbliżających się świąt. Wrocław to mój numer 1 :)